Świadectwa Seminarium Odnowy Wiary 2025 część 1

Bóg mnie kocha, jestem Jego ukochanym dzieckiem. Wiem, że patrzy na mnie z miłością i czułością. Dzieciństwo i młodość upłynęły mi w rodzinie alkoholowej. Było ciężko. Musiałam być matką dla młodszego rodzeństwa, dbać o nie i ochraniać. Ochraniać też siebie. Wtedy byłam też harcerką, hasło Bóg, Honor i Ojczyzna były dla mnie bardzo ważne. Na szczęście szczep, w którym byłam, rozwijał wiarę i miłość do Boga w nas wszystkich. Jezus wtedy był moim przyjacielem, powiernikiem i obrońcą. Czułam, że jestem kochana przez Niego. Bóg ojciec nie istniał wtedy dla mnie.

Upłynęło dużo czasu i podczas spotkania Jezus na Stadionie w 2013 r. znów doświadczyłam, poczułam w sercu, że jestem ważna dla Jezusa, że mnie widzi. Kilka dni później idąc ulicą narzucało mi niewyraźne słowo, którego nie rozumiałam. Włączyłam w domu radio i usłyszałam piosenkę zespołu Love Sory pt „Talitha kum, mówię Ci dziewczynko wstań”. Rozpłakałam się, bo usłyszałam teraz to słowo wyraźnie TALITHA KUM, jeszcze nie umarłaś lecz śpisz. Kilka lat później przeszłam Warsztaty „WRESZCIE ŻYĆ. 12 kroków ku pełni życia”. I wreszcie żyję, oddycham, uśmiecham się, nie unikam ludzi. Wyprostowałam się, podniosłam głowę, patrzę z nadzieją na świat.


To wszystko powoli, cierpliwie, z miłością pokazywał mi Jezus. Pokazał mi też swojego Ojca, przyprowadził do Niego. Poczułam jak bardzo Bóg Ojciec mnie kocha, że zawsze był i jest przy mnie. Pokazał mi te momenty, kiedy szczególnie mnie wspierał i prowadził. Niech będzie Bóg uwielbiony.

„Ja sam będę pasł moje owce i Ja sam będę je układał na legowisku  – wyrocznia Pana Boga. Zagubioną odszukam. Zabłąkaną sprowadzę z powrotem, skaleczoną opatrzę, chorą umocnię, a tłustą i mocną będę ochraniał. Będę pasł sprawiedliwie.” Ez 34, 15-16
Dorota

 

Bóg jest miłością, spojrzał na mnie, zlitował się nade mną.
Odkąd pamiętam miewałam depresje. W wieku ok 30 lat, kiedy byłam już mężatką zaczęły się paraliżujące lęki. Miałam trudności z wykonywaniem codziennych obowiązków. Choć nie miałam myśli samobójczych, zaczęłam rozumieć ludzi, którzy odbierają sobie życie. W takim stanie minęło mi trzy lata. Nie dawałam już sobie sama rady. Potem, czasami wracając z pracy, zachodziłam do kościoła, który był po drodze do domu. Modliłam się tam przed obrazem Jezusa. Wpatrywałam się w Jego twarz i prosiłam, żeby zabrał mi te lęki, które się nasilały.
I pewnego ranka to się stało! Obudziłam się pełna radości, życie wydawało mi się piękne a ja byłam szczęśliwa. Miałam pragnienie pomagania innym. Depresja i lęki odeszły. I moje życie się całkowicie zmieniło, w sumie w jednej chwili. Nie rozumiałam jak mogłam się tak do tej pory wszystkim przejmować. Wiedziałam, że zostałam uzdrowiona, że Bóg się nade mną pochylił, przytulił, pokazał jak bardzo Mu na mnie zależy. Czułam i dalej czuję się przez Niego kochana. Z perspektywy 15 lat od uzdrowienia dostrzegam wyraźnie jak Bóg mnie prowadzi, pokazuje mi drogę. Jednak wiem, że łaska nigdy nie jest dana raz na zawsze. Pisząc to świadectwo uświadomiłam też sobie, że Pan Bóg walczy o moje zaufanie do Niego i całkowite poleganie na Nim, a nie na sobie.

„Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim…. W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości.. My miłujemy Boga, ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował.” 1J  4, 16-19
Ewa

 

Uśmiech Boga Ojca
Po ślubie zamieszkaliśmy w trzypokojowym mieszkaniu teściów. Nie widzieliśmy innej możliwości. Nie mieliśmy też zdolności kredytowej. Urodziły się nam córki. Atmosfera między mną a teściową robiła się coraz gęściejsza. Nie mogłyśmy się dogadać, nie lubiłyśmy się. Było nam coraz ciaśniej, bo dziewczynki rosły i potrzebowały przestrzeni. Tak upłynęło 22 lata. Jesienią zapisaliśmy się na rekolekcje o finansach pt „Jedność małżeńska a finanse”. W ramach przygotowania do nich robiliśmy budżet domowy. W sierpniu następnego roku właśnie na tych rekolekcjach,  usłyszeliśmy Słowo Boże tj „Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was – wyrocznia Pana – zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie. Będziecie Mnie wzywać, zanosząc do Mnie swe modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca. Ja zaś sprawię, że Mnie znajdziecie – wyrocznia Pana – i odwrócę wasz los.” Jer. 29,11-14
Bóg, który przemówił w tym Słowie i poprzez treści rekolekcji, wlał w nas odwagę do rezygnacji mieszkania z rodzicami. Zaczęliśmy intensywniej wołać do Boga, żeby był z nami, prowadził nas. Bóg dał nam odwagę do zmiany. Dwie ulice dalej od obecnego mieszkania kupiliśmy małe mieszkanie na kredyt. A ponieważ Bóg jest dobry, kocha i dba o swoje dzieci, to do nowego mieszkania przeprowadzili się z radością i z własnej inicjatywy rodzice. Nasza pięcioosobowa rodzina została w większym mieszkaniu. Ten etap nazywamy „uśmiechem Boga”. Po 22 latach małżeństwa poczuliśmy jak bardzo Bóg nas kocha, jak się zatroszczył o podstawową potrzebę naszej rodziny tj dach nad głową.
Oddaliśmy Bogu, jako ostatecznemu Właścicielowi wszystko co posiadaliśmy, a my jako zarządcy powierzyliśmy Mu siebie i nasze trzy córki. Uwierzyliśmy Bogu, który powiedział: „Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was – wyrocznia Pana – zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie. Będziecie Mnie wzywać, zanosząc do Mnie swe modlitwy, a Ja was wysłucham. Będziecie Mnie szukać i znajdziecie Mnie, albowiem będziecie Mnie szukać z całego serca. Ja zaś sprawię, że Mnie znajdziecie – wyrocznia Pana – i odwrócę wasz los.”
Jer. 29,11-14
Dorota

 

MIŁOŚĆ MOJEGO BOGA

Miłość. Taka prosta, a jednocześnie taka daleka. Niby wiemy co to znaczy kochać, ale czy aby naprawdę? Czy nie mylimy często miłości z uzależnieniem do kogoś, czy czegoś?

Kocham męża, syna, bliskie mi osoby. Chcę z nimi spędzać czas. Być blisko. Martwię się czy nic im nie jest, czy nie są głodni. Czy w pracy u męża wszystko w porządku.

A na ile martwię się tak samo o moją relację z Bogiem? Jak często szukam jego bliskości? Jak mocno Go potrzebuję?

Tymczasem On mówi do mnie:

  • „wezwałem cię po imieniu; tyś moim!” (Iz 43, 1b)
  • „Ja nie zapomnę o tobie.” (Iz 49, 15)
  • „… z ogromną miłością cię przygarnę.” (Iz 54, 7)
  • „…miłość moja nie odstąpi od ciebie” (Iz 54, 10)
  • „Ukochałem cię odwieczną miłością.” (jr 31, 3)

Bóg kocha mnie ZAWSZE. Wiem to. Czuję to. Każdego dnia. Mówi do mnie w takich zwykłych przyziemnych sprawach. W ludziach, którzy są przy mnie, gdy jest dobrze, ale przede wszystkim w tych, którzy pomagają mi przejść przez trudy. W sytuacjach dnia codziennego, w zwykłych rozmowach, w czytaniu Słowa Bożego. On zawsze jest i mnie prowadzi. Tego jestem pewna.

Kiedy zaczynam tracić zapał, kiedy przytłacza mnie życie, słyszę Jego delikatny szept. Autentycznie czuję, że jest i mnie przytula. Zawsze wtedy dzieje się coś, co mi przypomina, że jestem ukochaną córką Boga, że mój Ojciec jest Królem, a ja jestem królewską córą.

Ale najpiękniej było wtedy, gdy pomalutku odchodziłam, zapominałam, chciałam żyć inaczej, niż On by chciał bym żyła. Nie pozwolił mi. Złapał mnie za rękę, przytulił, przyprowadził do kościoła i mocno do siebie przygarnął.

Panie, nie pozwól bym kiedykolwiek zapomniała o Twojej MIŁOŚCI.
Agnieszka

 

To Bóg podejmuje inicjatywę i zaprasza mnie do pogłębienia więzi z Nim. Jego Miłość napełnia mnie pokojem, radością i szczęściem, którego nie potrafię opisać słowami.  Cieszy mnie to, że mogę oddać mu swoje zmagania, frustracje i lęki. Najwięcej dobra dostaję, gdy Go uwielbiam i trwam w Jego obecności. A Seminarium Odnowy Wiary jest niesamowitą okazją do pogłębienia wiary, poprzez modlitwę osobistą w formie Namiotu spotkania; rekolekcje wypełnione pełnymi głębi katechezami oraz rozważaniami do Słowa ks Jakuba Kowalczyka i dzieleniem się w małych grupach. Na dodatek w pięknym miejscu. Czego chcieć więcej.

Z mężem Marcinem podjęliśmy posługę animatorów, i czerpiemy radość z dawania siebie. Zachęcamy gorąco.

Małgorzata

 

 

Bożej miłości doświadczam w miłości od ludzi zwłaszcza bliskich, bo wiem, że Bóg jest jej źródłem. Gdy rozwiązują się moje problemy, wiem że to wynik Bożej troski o mnie. Ale oprócz tego, że wiem i wierzę w ojcowską miłość Boga do mnie, to zdarza mi się przeżywać ją w sercu bardzo osobiście.
Pierwsze takie doświadczenie mało miejsce podczas rekolekcji ewangelizacyjnych w naszej parafii. Miałem wtedy 17 lat, ale moja modlitwa i uczestnictwo we mszy świętej pozostały na poziomie dziecka. Gdy mowa była o grzechu, po skończonym nabożeństwie zostałem na modlitwie i szczerze żałowałem za swoje grzechy.
Nagle „zalała” mnie fala odczuwalnego ciepła, dobroci i pojawiło przekonanie, pewność, że Jezus jest przy mnie i nie chce słuchać o moich grzechach, ale mówić o Swojej i mojej miłości.
Od tego czasu zaczęło się w moim życiu poznawanie Boga na nowo. Z nowym zapałem czytałem Pismo Święte i modliłem się z głębszą świadomością, że Bóg słucha. Walczyłem jednak z jednym grzechem, który wyznawałem na każdej spowiedzi.
Kolejne mocne doświadczenie miłości Bożej zdarzyło się po spowiedzi, kiedy kapłan po udzieleniu mi rozgrzeszenia, wyszedł z konfesjonału i serdecznie mnie uściskał ze słowami ” Bóg Cię naprawdę kocha”. Od tamtej pory zostałem uwolniony od tego grzechu.
Obecnie przy każdej spowiedzi przeżywam spotkanie z Chrystusem, który odsuwa ode mnie moje grzechy, abym mógł być z Nim blisko.
Chwała Panu!
Sławek

 

Zauważyłem, że bardzo często spowiadam się z tych samych grzechów, oczywiście walczę z grzechami postanawiam poprawę, postanawiam się poprawić. Doszedłem do wniosku, że formuła wypowiadana przy spowiedzi „POSTANAWIAM SIĘ POPRAWIĆ” jest bezowocna i w praktyce znaczy tyle co postanowienia noworoczne. Oczywiście wypowiedzenie formuły daje mi rozgrzeszenie i na tym się kończy, bo to JA POSTANAWIAM się poprawić. Inni często podpowiadają TRZEBA SIĘ NAWRÓCIĆ. W obu tych formułach występuje słowo SIĘ. SIĘ POPRAWIĆ , SIĘ NAWRÓCIĆ.
I tak po wielu latach wypowiadania bezowocnej formuły odkryłem, że grzech jest ciemnością, a żeby ciemność znikła, trzeba zapalić światło. Proste prawda! Światłością jest Jezus! .Trzeba zbliżyć się do Jezusa, do Ducha Świętego do ŚWIATŁOŚCI, a grzech tj ciemność zniknie sama.
Gdy budowałem dom używałem brzydkich słów takich jak np robotnicy budowlani. Gdy skończyłem budowę nadal używałem brzydkich słów, raniło to żonę i dzieci. Z żoną wstąpiliśmy do Domowego Kościoła,  potem ja sam do diakonii modlitwy. Zbliżałem się do JEZUSA i brzydkie słowa znikły same. Zauważyłem, że już nie mówię brzydkich słów, podobnie też zaczęły znikać inne grzechy -bez postanowień, że muszę się poprawić się i nawrócić się. Jedyne co teraz postanawiam; to pozdrawiam wszystkich czytających 😊

Krzysztof

 

 

Rok po moim uzdrowieniu i nawróceniu, kiedy przeczytałam „Dzienniczek Siostry Faustyny”, chciałam być tak blisko Boga jak Ona. Wiedziałam, że na drodze do świętości potrzebny jest stały spowiednik i jaką rolę odegrał w życiu Św. Faustyny. Choć czasem wracałam do tych myśli, nic z tym nie robiłam, wręcz przeciwnie, często ich zmieniałam. Wstydziłam się, że ciągle popadam w te same grzechy. Bałam się podporządkowania spowiednikowi. Po 10 latach podczas jednej ze spowiedzi u przypadkowego księdza, usłyszałam od niego, że powinnam rozważyć stałego spowiednika. Byłam zaskoczona tymi słowami  w sercu wiedziałam już, że ten ksiądz będzie moim spowiednikiem. Martwiłam się jak do niego trafić następnym razem, ale na konfesjonale zobaczyłam kartkę z imieniem księdza 😊. Dowiedziałam się kiedy ksiądz M. ma dyżur i  regularnie się u niego spowiadałam. Po kilku miesiącach ksiądz M. zgodził się być moim stałym spowiednikiem. Podczas jednej Mszy św. ów ksiądz powiedział w kazaniu: „Spowiadaj się często, spowiadaj się dobrze”. Ucieszyłam się, że mam spowiednika, dla którego sakrament pojednania jest aż tak ważny. Byłam szczęśliwa, że Jezus przyprowadził mnie do niego.
Po roku widzę owoce jakie wynikają ze spowiedzi u stałego spowiednika, i posłuszeństwa jemu. Dostałam od niego punkty do wzrostu wiary tj. szczerość, posłuszeństwo spowiednikowi, regularna spowiedź, modlitwa za spowiednika, odpowiadanie na wezwanie Pana. Doświadczam prowadzenia Jezusa poprzez  spowiednika. Odczuwam to jako ogromną dla mnie łaskę. Kiedy zbliżam się do Boga, zły duch nie może tego wytrzymać. Widzę, jakie piętrzy przede mną trudności, ale Bóg jest ponad nim i mnie ochrania.
JEZU UFAM TOBIE
Ewa

 

Córka Króla
W małżeństwie przeżywaliśmy kryzys. Jako żona i kobieta czułam się traktowana przedmiotowo, samotnie i bez zrozumienia, i chęci zrozumienia. Życie się toczyło, synowie rośli a my funkcjonowaliśmy jak dobrze prosperujące przedsiębiorstwo ale bez emocjonalnej więzi. Pewnego razu spotkałam na ulicy znajomego ze szkoły średniej, nie widzieliśmy jakieś 15 lat. Kiedyś się w nim platonicznie podkochiwałam, on raczej o tym nie wiedział. Spotkaliśmy się na kawie i długo rozmawialiśmy, a mąż wiedział o tym wydarzeniu. Jednak z czasem rozmowy telefonicznie między nami się nasiliły, spotkania też. Moje serce poczuło, że płonie i zmieniło kierunek. Ja naprawdę pragnęłam tylko uwagi, uśmiechu, życzliwości i wysłuchania. I to otrzymałam jak na tacy. Było przyjemnie. Z czasem jednak on chciał więcej a mi przekonania religijne na to nie pozwalały. Byłam emocjonalnie rozbita a serce ciągnęło mnie do kolegi. W tym czasie odkryłam modlitwę do Michała Archanioła, nauczyłam się jej na pamięć, Zawierzyłam się Jemu.
W wakacje planowo pojechaliśmy rodziną na rekolekcje Domowego Kościoła I st. Było mi tam b. źle. Wydawało mi się, że wszyscy wiedzą, że oszukuję męża, bo ten nic nie wiedział.
Podczas ceremonii oddania życia Jezusowi i obrania Go za Pana i Zbawiciela coś we mnie pękło. Z płaczem wypowiedziałam swoimi słowami, że oddaje się w ręce Jezusa, niech mnie chroni, pilnuje, bo chcę kroczyć tylko za Nim. Natomiast podczas modlitwy wstawienniczej nade mną ksiądz moderator u którego się wcześniej wyspowiadałam powiedział, że Jezus mówi do mnie takie słowa: „TĘSKNIĘ ZA TOBĄ. CHCĘ SIĘ ROZGOŚCIĆ W TWOIM SERCU.”
Ja cała byłam tęsknotą, więc rozpłakałam się i nie mogłam przestać. Słowa Jezusa były jak opatrunek na moje stęsknione serce.
Od tej pory wiem, KOMU wierzę, do KOGO należę. Wiem, że jestem córką KRÓLA, a to zobowiązuje.
„Niech nikt kuszony nie mówi: „Przez Boga jestem kuszony. Przecież Bóg pokusie zła nie podlega i sam nikogo nie kusi. Każdy podlega pokusie, gdy własna namiętność ciągnie go i nęci. A potem namiętność, jeżeli pocznie, rodzi grzech, a grzech, gdy dojrzeje, śmierć płodzi. Bracia moi umiłowani, nie dawajcie się zwodzić.” Jk 1, 13-16
Ada, córka Króla

 

 

Bóg Przypieczętował mnie dla siebie.

Kiedy byłem samodzielnym, młodym człowiekiem pociągał mnie świat i jego sprawy były najważniejsze. Uczyłem się i pracowałem grając w zespole na weselach i w zw z tym, miałem dużo pieniędzy. Pojawił się alkohol i ciężkie narkotyki. Rzuciłem szkołę. Czułem się wolnym, niezależnym człowiekiem. Myślałem, że jestem kimś. Wezwano mnie na służbę wojskową, gdzie miałem poważny wypadek samochodowy. Kierując po pijanemu ciężarówką uderzyłem w drzewo. W ostatniej chwili zdążyłem odmówić „Ojcze Nasz”. Nic mi się nie stało, natomiast auto było do kasacji. Poniosłem finansowe konsekwencje tego wydarzenia. Po wyjściu do cywila, ktoś zaprosił mnie na spotkanie oazy. Byłem samotny, więc przychodziłem tam. Spodobali mi się Ci ludzie, akceptowali mnie takiego jakim byłem. Poznałem w oazie Słowo Boże. Odkryłem, że kościół to nie tylko księża, nabożeństwa ale, że w kościele jest Bóg, Jezus, którego nie znałem. Niezrozumiała była dla mnie adoracja. Dziwiłem się jak można klęczeć przed Najświętszym Sakramentem, wpatrując się w Niego. Przyszedł dzień, kiedy razem z innymi też się wpatrywałem i kiedy doświadczyłem mocnej obecności Boga. Siedziałem w pierwszej ławce, poczułem, że Jezus przyszedł do mnie z wielką miłością. Rzuciło mnie na kolana. To była tak potężna miłość, tak potężna moc, jak jakaś siła, którą odczułem fizycznie. Leżałem na posadzce i płakałem, wyrzucając z siebie swoje grzechy. Mówiłem Mu, że świadomie Go odrzuciłem. A Jezus jakby odsuwając je, mówił mi w sercu: „JA JESTEM, JA JESTEM MIŁOSIERDZIEM”. To było dla mnie ogromne, namacalne przeżycie choć duchowe. Jezus swą bezwarunkową miłością przypieczętował mnie dla siebie.

Zbyszek

 

Choć słowa Ewangelii pozostają niezmienne, to my sami stajemy się inni.  Zmiany w nas pozwalają wciąż na nowo odczytywać przekaz z Biblii. Oto jak odczytuję teraz , w odniesieniu do mojego życia te słowa z Księgi Psalmów.

GRZECH – „Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość. Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego. „ Ps 51,3-4. Czasami grzech na długo oddala nas od Boga, ale jeżeli poddamy się działaniu Ducha Świętego możemy poznać Boże Miłosierdzie. Wystarczy tylko na to pozwolić w ramach wolności, którą dała nam Pan. W moim wypadku wielokrotnie następowało to gdy straciłam siły psychiczne i fizyczne do dalszego zmagania się z przeciwnościami.

WIARA, NADZIEJA, MIŁOŚĆ – „Stwórz, o Boże, we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha. Nie odrzucaj mnie od swego oblicza i nie odbieraj mi świętego ducha swego.” Ps 51,12-13. Z rozpaczy, bezsilności, bezradności pozwalałam się nieść przez Anioły, świętych patronów i opiekunów, a przede wszystkim, przez naszą Matkę – Matkę Jezusa Chrystusa. Ta wiara nie jest przeze mnie wypracowana, została mi dana przez Stwórcę. Niech tzw. współczesny człowiek nazywa to naiwnością, ja nazywam to bezgraniczną ufnością. Czuję się wówczas jak kochane dziecko Boga. Czuję radość i wdzięczność. Przecież mam powód – Bóg powołał mnie do życia zanim moi rodzice o mnie się dowiedzieli. Dał mnie im na wychowanie ale nadal jestem Jego dzieckiem, a Jego miłość jest bezwarunkowa. Pokazał to tyle razy w moim życiu, pokazał to całemu światu 2 tysiące lat temu i tak jest nadal. Czym miałam zasłonięte oczy, uszy, serce, duszę, że tego nie dostrzegałam?

POKORA – ”Ofiarą bowiem Ty się nie radujesz a całopalenia, choćbym dał, nie przyjmiesz. Boże, moją ofiarą jest duch skruszony, pokornym i skruszonym sercem Ty, Boże, nie gardzisz.”
Ps. 51,18-19
Tylko Wszechmoc Boga mogła stworzyć świat, który codziennie witam. Tylko Wszechmogący mógł stworzyć mnie w tym świecie. Pokora prowadzi do Bojaźni Bożej. To nie strach ją buduje, to najgłębszy szacunek dla Jego dzieła. Doprowadziło mnie to do ciągłej afirmacji Trójcy Przenajświętszej. Zaczynam od codziennego powitania, zaraz po przebudzeniu: Boże! Dziękuję Ci że jesteś! Dziękuję Ci, że ja jestem! I dodaję: …Mimo moich grzechów.
Agnieszka

 

Jezu Tyś jest światłością mej duszy

Miałam chłopaka, z którym byłam, bo łaził za mną, był mną zainteresowany, a ja nie chciałam być sama. Był miły, kulturalny, dobry, wesoły, pracował, miał pieniądze. Nie było między nami chemii, ale był seks. W związku z tym, nie byłam u spowiedzi kilka lat. Ten grzech nieczystości uwierał mnie. Będąc w kościele miałam wrażenie, że mam go wypisanego na czole. Chodziłam w niedzielę do kościoła i świętokradczo przyjmowałam komunię św. Sumienie mówiło mi, że to co robię jest złe, lecz nie miałam dość sił, żeby to zakończyć ten związek. Chłopak poszedł do wojska, więc tym bardziej nie był dobry czas na zerwanie.  Było mi go żal, nie chciałam, żeby czuł się osamotniony. W tym czasie ktoś ze znajomych zaprosił mnie na spotkanie wspólnoty. Poszłam i wracałam tam co jakiś czas. Jezus stopniowo zmieniał mnie i moje podejście do życia, do siebie. Prostował moje myślenie, pokazywał kierunek drogi, tak, że dostrzegałam rozwiązania moich trudności, problemów. W końcu po latach, z wielkim wstydem ale mając Jezusa przed oczami, wyznałam w konfesjonale swoje grzechy. Zerwałam z chłopakiem. Zaczęłam nowe życie. Dość szybko poznałam we wspólnocie swojego obecnego męża. Wytrwaliśmy do ślubu w czystości.
„Jezu Tyś jest światłością mej duszy. Niech ciemność ma, nie przemawia do mnie już” 

Irena

 

 

Tematem tego świadectwa jest uzdrowienie i uwolnienie, ale to nie jest świadectwo jak ktoś kładzie rękę na moją głowę i jestem uzdrowiony. To będzie świadectwo o dobrym Bogu, o Jezusie, który wziął każdą chorobę i każdy grzech na krzyż. A przede wszystkim o opatrzności bożej, tak dokładnej, że każdy włos na naszej głowie jest policzony. O relacji z Jezusem i o tym, że kto szuka królestwa bożego, to wszystko inne jest Mu przydane. Był taki czas, że po studiach brali do wojska. I tak byłem rok w wojskach obrony powietrznej kraju. I tak dwa lata temu, jak zaczęła się wojna w Ukrainie, dostałem kartę mobilizacyjną tj. powołanie do wojska. Rzuciłem w kąt, bo sobie myślę, oni nie wiedzą, że ja mam piątkę dzieci i głową nie zawracają. Ale kiedy przysłali ją jeszcze raz, żeby się natychmiast stawić tutaj w Warszawie, to uznałem, że to n e są żarty. Żona mówi: słuchaj, weź akty urodzenia dzieci, akt małżeństwa. Wziąłem i tam pojechałem,  wyłożyłem 5 aktów urodzenia, bo przecież komisja nie wie, że tak mi się życie potoczyło, że 2 lata temu moje najmłodsze dziecko miało 2 lata, a najstarsze 16. No i pan wziął te akty urodzenia i pyta, czy mam żonę. To ja sięgam do torby i wyjmuję akt ślubu. Pan z komisji na to: To oznacza dla nas tyle, że jak weźmiemy Pana do wojska, to będzie miał kto zająć się dziećmi. No chyba, że jestem Pan teraz chory na jakoś przewlekłą chorobę. No to wtedy mi się przypomniało, że kilka lat temu miałem problemy z prostatą. Poprosiłam o niewpisywanie mnie na listę, że doniosę zaświadczenie o chorobie. Wróciłem do domu, przedstawiłem sprawę żonie. Przyszedł znajomy ksiądz z parafii i mówi:, słuchaj, ty masz bierzmantów teraz. Pasuje mi, żebyś dał świadectwo i konferencje. Padłem na kolana i podczas modlitwy usłyszałem wewnętrzny głos:. Nie pójdziesz do wojska? No więc sprawa była jasna. Kupiłem rzutnik multimedialny i przez rok prowadziłem konferencję Nie wiedziałem wtedy dlaczego nie pójdę do wojska, no więc zacząłem gromadzić dokumenty choroby sprzed 5 lat. Poszedłem się zbadać, sprawdzić teraz, czy jestem chory.. Lekarz, który mnie zbadał, pyta się, kiedy ostatni raz byłem. Powiedziałem, że 5 lat temu. To on mówi, proszę pana przez swoje zaniedbanie ma pan dziś raka prostaty. Jest ona przerośnięta i ośmiokrotnie większą  wskazuje norma. Jak się pan natychmiast nie zgłosi do onkologa to będzie źle. Mieszkam w Legionowie a w Wieliszewie jest szpital onkologiczny. W domu klęknąłem przed Bogiem. Tysiąc myśli w głowie. Ciężko było mi się wtedy modlić. Bo człowiekowi to już wszystko do głowy przychodzi. Same pracuje. Jestem jedynym żywicielem rodziny. Jedyne co wtedy przychodzi to głowy. Jednak miałem w sercu słowa z Biblii: PAN JEST MOIM PASTERZEM, NICZEGO MI NIE BRAKNIE, SZUKAJCIE WPIERW KRÓLESTWA BOŻEGO, A WSZYSTKO INNE BĘDZIE WAM PRZYDANE, JESTEŚ MOJĄ OPOKĄ I TWIERDZĄ!
Spotkałem ksiądz, który powiedział: słuchaj, teraz będziemy kończyć spotkania z bierzmantami. Ale na następny rok już jest 50 nowych. Jeszcze grupki takie stworzymy. I toczyłem walkę z samym sobą. Nie chciałem księdzu mówić w jakiej jestem sytuacji. Za to mówię do Boga: Boże, to ja się zajmę twoimi sprawami, a jakbyś Ty mógł rzucić okiem na moje sprawy, byłbym szczęśliwy. Nikomu nic nie mówiłem. To był mój dowód wiary w Boga, który jest Bogiem dobrym. Jest opatrzność jest tak dokładna, że wszystkie włosy na naszej głowie są policzone. W międzyczasie się naczytałem, że są operacje laserem holmowym, to jest bardzo nowoczesna. Zapytałem lekarza o tę metodę leczenia. Lekarz na to: człowieku, ty nie wiesz o czym mówisz. Ciebie czeka chemioterapia, potem radioterapia, naświetlania. Czekałem na tomografię, potem 3 tygodnie na jej wyniki. Z niczego nie zrezygnowałem, ale tylko dlatego, że to Bóg daje pokój, nawet w tak ciężkich sytuacjach. Odebrałem wynik i okazało się, że nie mam raka, że można zrobić tę operację laserem holmowym ale musi być szybko, natychmiast. Znalazłem klinikę w Gdańsku, gdzie robią takie operację w miarę w rozsądnej cenie. Pierwszy wolny termin to 29.08.2024 roku. Oczywiście, żeby nie było tak fajnie, to parę miesięcy wcześniej dzieci zaczęły narzekać i prosić o wakacyjny wyjazd. Znaleźli hotel w Niemczech i pojechaliśmy rodzinnie na tydzień. Ponieważ wracaliśmy dzień przed operacją mówię do dzieci: słuchajcie, chciałbym się, żebyśmy szybko się uwinęli z powrotem, bo ja muszę jutro być w Gdańsku, chciałbym się wyspać. A one na to: w pociągu się wyśpisz, w niebie się wyśpisz, w szpitalu się wyśpisz. Samo życie! Spałem 3 godziny i ruszyłem do szpitala do Gdańska. Przed gabinetem anestezjologa cztery panie , sześciu panów, opowiadają o swoich chorobach. Ciężko się tego słucha. Dobrze, że była kaplica, drzwi w drzwi. Poszedłem tam się pomodlić. Operacja. Po operacji się, po znieczuleniu ogólnym, wybudziłem na tej sali . Koło mnie leżał mężczyzn, który miał taką samą operację. Patrzę a on na ciśnienie 220 na czerwono się świeci. Gorąco. Byliśmy podłączani do różnych urządzeń ale mówię mu, że mogę się za niego pomodli, żeby spadło to ciśnienie. Ale mówię mu, czy w ogóle mogę się pomodlić, czy on wierzący jest?  Powiedział, że wierzył ale zraził się do kościoła, bo jeden biskup z Gdańska narobił przekrętów finansowych. Mówię mu, że to tak jak z lekarzami. Jak jeden lekarz kiepski to nie znaczy, żeby się on na służbę zdrowia obrażać cało. Szuka pani innego. Powiedziałem mu świadectwo mojego życia, pomodliłem się za to. Jego ciśnienie spadło z 200 na 180. Pomodliłem się jeszcze raz spadło na 140. I ten mężczyzna się otworzył i zaczął mi mówić swoje świadectwo jak mu anioł uratował mi życie, bo byłby zgnieciony przez dwa pociągi. Poradziłem mu, żeby wrócił do modlitwy, do czytania Słowa Bożego, bo to jest Słowo Życia. Rozstaliśmy się w przyjaźni. To było 30 sierpnia 2024 roku,. Jestem zdrowy, nie zwolniłem tempa.. I to właśnie jest historia o opatrzności bożej, o tym, jak Bóg jest dobry, że daje pokój nawet w najgorszych sytuacjach.
Krzysztof

 

Moja mama Jadwiga ma sto lat. Wiele lat temu przeszła operację wstawienia sztucznego stawu biodrowego. Przez wiele ostatnich miesięcy, kiedy to zrobiła się przetoka, z której ciekła ropa, zrobił się stan zapalny. Mama, z tego powodu odczuwała wieczny ból. Od co najmniej dwóch lat , rana ta była leczona wszelkimi sposobami. Lekarze nie bardzo chcieli pomagać. Pod moją presją mama otrzymała dwukrotnie antybiotyk, była odsyłana przez lekarzy na SOR, brzydko traktowana, z lekceważeniem. Zostawiona bez pomocy przez wielu ortopedów. Nawet przykro o tym pisać. Często słyszałam: „Co Pani chce, w tym wieku już nic nie można zrobić. Słyszała też cierpiąca mama.” Byłam bezradna każdego dnia.
Koleżanka Agnieszka powiedziała mi o Mszach o Uzdrowienie u Franciszkanów, w Warszawie, które prowadzi Ojciec Witko.  Po pierwszej Mszy w październiku 2024 roku, podczas której prosiłam Boga o zmiłowanie nad mamą, ta okropna rana zaczęła się goić. Było widać, że jest lepiej. Po drugiej Mszy św. za dwa tygodnie, gdzie już dziękowałam Bogu za poprawę i dalej prosiłam o więcej łaski zdrowia dla mamy, w moim odczuciu stał się cud. Po powrocie z modlitwy z wielkim zdziwieniem zamiast rany, zobaczyliśmy bliznę po niej. Wszystko się zagoiło. Jezus, który jest najlepszym lekarzem, który przyszedł do tych, którzy się źle mają, uzdrowił moją stuletnią mamę. Ulżył jej cierpieniu, co dla tylu lekarzy, przez kilka lat, było niemożliwością.
Widzę i wierzę, że mama jest otoczona szczególną miłością Jezusa. Wiem, że Jezus kocha za darmo i bezinteresownie, ale też mama kocha Boga a całe swoje dotychczasowe życie przeżyła godnie. Jest pogodną, cierpliwą, kochaną osobą. Zawsze była pracowita, aktywna i pomocna innym.
Maria

 

 

„Bo kochać to znaczy powstawać”

Każdego dnia uświadamiam sobie, jak bardzo jestem umiłowana. Jak Bóg trzyma mnie mocno za rękę i nie pozwala wpaść w sidła złego. Tylko ja, człowiek, ciągle próbuję się wyrywać.

Ciągle zaczynam od nowa, Choć czasem w drodze upadam,
Wciąż jednak słyszę te słowa: „Kochać to znaczy powstawać”.

Mam dobre życie, czuje się kochana. Mam wspaniałą rodzinę, bardzo dobrych przyjaciół. Wspólnotę, do której należę. Ale był taki czas, kiedy nie chciałam przyjąć darów, otrzymanych od Boga. Ciągłe niezadowolenie, smutek, użalanie się nad sobą. Czułam się jak w klatce, z której nie mogę wyjść, narastał we mnie gniew i poczucie krzywdy. Nie zauważałam, że to ja krzywdzę. Siebie i bliskich mi ludzi. I jak zwykle w moim życiu, Pan Bóg mnie z tym nie zostawił, nie pozwolił mi zapaść się głębiej w grzech, który mnie powalał coraz częściej na ziemię.

Jak bardzo rozumiem teraz słowa Pisma: „Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela i poznacie, że Ja jestem Pan…” Pojechałam na rekolekcje do ojców jezuitów, na sesję weekendową o rachunku sumienia. I tam poczułam, że KTOŚ ponownie wlewa we mnie miłość, spokój i … zrozumienie. Tak, zrozumienie. Dlaczego? Bo uświadomiłam sobie, że tylko wtedy, gdy zrozumiem swój grzech, będę mogła z nim walczyć. Będę mogła pozwolić, by Jezus mnie z niego uwolnił. Trudne to było. Szatan przecież zna nasze słabe strony, więc tam uderza. Wcale nie robi tego spektakularnie, jak na filmach. To ojciec kłamstwa i udawania. Wiedziałam więc, że sama nie podołam. Dlatego usiadłam w kaplicy
i powiedziałam: „Panie, ja tego nie potrafię, nie umiem, nie mogę sobie z tym poradzić. Proszę Cię, zabierz to ode mnie. Nie chcę już tak żyć.”. I BUM! Twoja decyzja, twoje oddanie siebie Bogu, robi wszystko. On tylko czeka na to, by Cię przytulić. I tak też zrobił.

Jestem jak dziecko bezradny, Póki mnie ktoś nie podniesie.
Znów wraca uśmiech na twarzy, Gdy mnie Twa miłość rozgrzeszy.

Panie, trzymaj mnie mocno w swoich dłoniach. Otwieraj moje groby, otwieraj moje uszy na Twój głos. Dziękuję Ci, że jesteś. Zawsze blisko. Zawsze przy mnie.

Agnieszka

 

 

Zbawienie w Jezusie Chrystusie

J 8,12 Ja Jestem światłem świata

Minęło już kilkanaście lat od tego wydarzenia, ale nadal spotkanie z PANEM JEZUSEM, który jest światłem świata jest żywe w moim sercu. Uczestniczyłam w rekolekcjach Lectio divina w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie. Przez kolejne dni modliliśmy się słowem Bożym z Ewangelii św. Jana. PAN JEZUS przez swoje słowo dotykał w moim sercu miejsc, które potrzebowały Jego przebaczającej miłości. Jednocześnie potwierdzał swoją wierna, bezinteresowną miłość do mnie. Pomocą w tym czasie były dla mnie  rozmowy z kierownikiem duchowym i jego serdeczne przywitanie na progu pokoju. Dzięki jego postawie pełnej szacunku i zrozumienia PAN JEZUS docierał do tych przestrzeni, które sama zakryłam przed sobą. Pod koniec rekolekcji przystąpiłam do sakramentu pokuty i pojednania. Wypełniona Bożym miłosierdziem poszłam do kaplicy. Pierw usiadłam w tylnej ławce, ale tęsknota za spotkaniem z PANEM JEZUSEM wystawionym w Najświętszej Sakramencie zaprowadziła mnie tuż przed ołtarz. I czas się zatrzymał. Wpatrując się w PRZENAJŚWIĘTSZE SERCE poczułam się otoczona światłością, która przenikała moje serca oczyszczając je ze skutków grzechów. Doświadczyłam spojrzenia PANA JEZUSA, które było najczystsze, podnoszące i uzdrawiające mnie z poczucia winy. Tak patrzy tylko BÓG, KTÓRY JEST MIŁOŚCIĄ.

Jadwiga

 

Ze strony naszej diecezji odpowiadaliśmy za organizację rekolekcji dla Domowego Kościoła i modliliśmy się w intencji rekolekcji na comiesięcznych wieczorach uwielbienia w Białobrzegach u ks. Marka Kruszewskiego. Oddawaliśmy Bogu uczestników, prosiliśmy o dobry i owocny czas. Pojawiały się trudności, a największy był ze znalezieniem osoby do zaopiekowaniem się grupą nastolatków, które miały przyjechać razem z rodzicami. Szukaliśmy dla nich bardziej „starszego brata/siostry” niż „wychowawcy/nauczyciela”. Niestety termin wyjazdu kolidował z rekrutacją na studia i sesją egzaminacyjną. W rezerwie zgodziła się pojechać nasza 21-letnia córka., ale zaznaczyła, że może to być „w ostateczności”. Od dłuższego czasu była daleko od Boga, w zasadzie była niepraktykująca. W związku z tym bardzo intensywnie szukaliśmy opieki dla nastolatków, jednak bez rezultatu. Dwa dni przed wyjazdem, niespodziewanie córka rozstała się z chłopakiem i zgodziła się jechać. Wiedzieliśmy, że Duch Święty już w niej pracuje.
Rekolekcje odbywały się w u braci kapucynów, w kaplicy były relikwie św. Franciszka i naszego ukochanego świętego Ojca Pio. Już drugiego dnia rekolekcji córka sama z siebie poszła do spowiedzi i w pełni uczestniczyła w Eucharystii. Widzieliśmy jak często i chętnie rozmawia z księdzem Markiem i gospodarzem domu, kapucynem bratem Tadeuszem. Wraz z grupą nastolatków codziennie oglądała filmy z serii „Boże rozwiązania”, po których prowadzący rekolekcje omawiali je z młodzieżą. Przedostatniego dnia podczas modlitwy uwielbienia przed najświętszym Sakramentem córka stała na końcu kaplicy, bardzo poruszona, potem poprosiła o modlitwę wstawienniczą. Bóg dotknął swoje dziecko, które dał nam w opiekę. „Cokolwiek Panu się spodoba, to uczyni na niebie i na ziemi, na morzu i we wszystkich głębinach.” Ps 135,6

Po powrocie córka zaczęła pochłaniać „dzienniczek świętej Faustyny”. Dopytywała się o sprawy wiary, była dociekliwa i szczegółowa w swoich pytaniach. Cieszyliśmy się, bo wcześniej nie chciała rozmawiać, reagowała złością i agresją. Wspólnie uczestniczyliśmy w rekolekcjach „Jezus na stadionie”, co wcześniej nie było możliwe. Z uśmiechniętą, rozmodloną twarzą przeżyła ten czas. Powiedziała nam, że czuła się tam, jak w przedsionkach nieba.
Jak wielki jest Bóg!

Dorota i Andrzej

 

W marcu 2024r zaczął mnie intensywnie boleć brzuch. Potem przez pół roku przebywałam w szpitalu. We wrześniu 2024 r. zdiagnozowano u mnie raka żołądka i miałam bardzo trudny okres. Dostawałam czerwoną chemię. Nie wiedziałam na jakim świecie ja żyję, myślałam o śmierci. Zamieszkałam u córki, bo sama nie mogłam mieszkać u siebie. W tym też czasie córka dowiedziała się, że ma nieoperacyjnego raka płuc. Chorowałyśmy obie i obie się wspierałyśmy. Pewnego razu z bólu, do toalety szłam na czworaka, przewróciłam się tam i córka próbowała mnie podnieść ale nie miała siły. Nie mogło być tak dalej i po Bożym Narodzeniu cudownie znalazło się dla mnie miejsce w hospicjum, do którego bardzo trudno się dostać. Jechałam tu leżąc na siedzeniu z tyłu auta. Nie miałam siły, byłam słaba, nie dałam rady chodzić, ciągle wymiotowałam i cierpiałam z bólu. W hospicjum tylko leżałem, spałam, podnosiłam się do posiłku. Przestałam wymiotować, więc jadłam to co tutaj podali. Modliłam się, żeby Bóg się nade mną zlitował i nad córką. Bardzo wiele osób również modliło się w mojej intencji tj. rodzina i przyjaciele. Spotkałam na swojej drodze wielu bardzo dobrych ludzi. Zapewniali mnie o modlitwie. Wierzyłam im. I pewnego ranka, po około trzech tygodniach otworzyłam oczy, wstałam, poczułam się jak zdrowa. Zadziwiło mnie to, że jeszcze wieczorem, byłam w takim stanie, że ja nic nie mogę, a tu wstałam, ubrałam się, nawet się umalowałam i poszłam na świetlicę i do kaplicy. Od tego czasu nic mnie nie boli, chodzę, dobrze mi z tym. W miarę możliwości uczestniczę we Mszy Św., w cotygodniowych modlitwach w kaplicy, w zajęciach na świetlicy. Nadal jestem chora, osłabiona, muszę odpoczywać ale nie narzekam, nie skarżę się na nic. Nie wiem na jakim etapie jest teraz mój rak. Dziękuję Bogu za łaskę jaką mi dał. Ja wiem, że Bóg kieruje moim życiem, że mimo trudnych doświadczeń nowotworowych, On czuwa nade mną. Myślę, że w Jego planie było abym znalazła się tu w hospicjum, gdzie personel dba o mnie, a ja mogę pomagać innym, leżącym pacjentom.
Bóg jest miłością
Elżbieta

 

 

Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Jezus działa w sercu człowieka.
Odwiedzam moją siostrę w hospicjum m.in w czwartek, tego dnia są zorganizowane modlitwy w kaplicy. Siostra od wielu nie była u spowiedzi i na Mszy św. a powoli życie w niej gaśnie. O Bogu rozmawia głównie z kapelanem hospicjum, któremu obiecała, że się wyspowiada ale za każdym razem odwleka ten sakrament. Tego dnia siostra w nieuprzejmy sposób wyprosiła wolontariuszki zapraszające ją do kaplicy, przyszły zabrać ją z łóżkiem. Następnie usłyszałyśmy od pielęgniarki niepochlebną opinię o kapelanie i jego wolontariuszkach. Salowa, która akurat przyszła oczerniła ojca misjonarza, który też tam posługuje. Moja siostra wtrąciła swoją opinię o kościele. Byłam przybita tym co widzę i słyszę. Tyle modlitw, błagań w intencji siostry i nic, tylko obelgi i jazgot. Wracając do domu powierzałam wszystkich z tej sytuacji Jezusowi. Następnego dnia obudziłam się z myślą, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Miałam teraz pewność, że Jezus sam działa w sercu siostry. Kilka dni później, dzień przed świętem Matki Bożej z Lourdes, podczas spotkania diakonii modlitwy powierzaliśmy Bogu chorych i cierpiących, w tym moją siostrę. Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra z dobrą nowiną, że się wyspowiadała i że jest szczęśliwa. Mówiła, że czuje jakby zrzuciła z siebie ogromny worek kamieni. W następny czwartek wchodziłam do hospicjum z księdzem, któremu podziękowałam za cierpliwość, łagodność, zrozumienie dla mojej siostry. Gdy weszliśmy do środka zobaczyliśmy, że łóżko mojej siostry jest przytulone do szklanej ściany kaplicy, a ona sama wpatruje się w Tabernakulum. Dla mnie starszej siostry, to był bezcenny, piękny widok. Ale czekało na mnie jeszcze większe wzruszenie, kiedy to ksiądz przyszedł do niej z Komunią świętą. Obie ocierałyśmy łzy.

 „..żyliście niegdyś według doczesnego sposobu tego świata, według sposobu Władcy mocarstwa powietrza, to jest ducha, który działa teraz w synach buntu. Pośród nich także my wszyscy niegdyś postępowaliśmy według żądz naszego ciała, spełniając zachcianki ciała i myśli zdrożnych. I byliśmy potomstwem z natury zasługującym na gniew, jak i wszyscy inni. g, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował,
i to nas, umarłych na skutek występków, razem z Chrystusem przywrócił do życia. Łaską bowiem jesteście zbawieni.” Ef 2, 2-5

Dorota

 

Miłość uzdrawia i prowadzi
Jeszcze kilka lat temu, kiedy słyszałam zdanie „Bóg Ojciec Cię kocha” reagowałam niedowierzaniem lub wręcz niechęcią. Od dziecka doświadczałam głównie rozczarowania od strony mojego taty. Po rozstaniu rodziców kontakt był trudny, aż w końcu się urwał. Ten brak i ból niosłam całe życie mniej lub bardziej go wypierając i udając że i tak dam radę.

Kiedy wyszłam za mąż i urodziłam dzieci coraz bardziej zaczęło mnie to opuszczenie przez tatę boleć, aż zorientowałam się, że sama sobie nie poradzę. Poprosiłam o modlitwę wstawienniczą, na której wybaczyłam tacie mocą Jezusa. Wtedy zaczął się proces mojego nawrócenia i uzdrowienia. Wracałam i wracam do przebaczania, regularnie przyjmuję w intencji taty komunię św. Z czasem dzięki łasce Jezusa, zaczęły mi wracać dobre wspomnienia z nim i niechęć zamieniła się w troskę o jego nawrócenie, o które się modlę. Równoległe modliłam się do Jezusa, żeby zaprowadził mnie do Boga Ojca. Czułam, że bez relacji z Nim mam w sercu ogromną lukę. Przez regularną Eucharystię, czytanie Słowa Bożego dzięki łasce Jezusa powoli odkrywałam i widziałam w moim życiu obecność Boga Ojca, który zawsze przy mnie był i mnie kochał. To ja nie umiałam pozwolić Mu, żeby jak w przypowieści o Miłosiernym Ojcu zadbał o mnie, żeby Był blisko. Teraz na modlitwie rozmawiam z Bogiem Ojcem tak jakbym rozmawiała z tatą. Wiem i czuję jak bardzo On mnie kocha i zawsze kochał. Jak nikt inny. Jego Miłość uzdrawia i prowadzi.
J.

 

Czy człowiekowi wierzącemu potrzebne jest nawrócenie?

Jeszcze jakiś czas temu takie pytanie nawet nie przyszłoby mi do głowy. Dziś odpowiadam bez wahania TAK, każdego dnia na nowo. Kiedy budzę się rano pierwsza myśl i postanowienie to zrobić wszystko, aby być w ciągłej relacji z Panem Bogiem. Bo jeśli to będzie moim najważniejszym zadaniem na kolejny dzień życia, to wszystko inne będzie miało sens, bez względu to, co się wydarzy.

Niestety nie zawsze tak było w moim życiu. Byłam osobą wierzącą, wymodliłam sobie wszystko co wydaje się człowiekowi potrzebne do szczęśliwego życia: dobre wykształcenie, przynoszącą satysfakcję pracę, wspaniałego męża, piękną i zdolną córkę.

Ale to wszystko JA sobie wymyśliłam a Pan Bóg jak dobra wróżka spełniał moje marzenia. Wszystkie te dary stały się powoli przyczyną mojego najbardziej podstępnego grzechu, jakim jest pycha. Byłam z siebie dumna, że osiągnęłam w życiu tak wiele, bo to przecież  był efekt mojej ciężkiej pracy, moich talentów i tego jak perfekcyjną kobietą, żoną i matką jestem.

Z drugiej strony te wszystkie moje życiowe „sukcesy” stały się moimi bożkami, na których zbudowałam całą swoją wartość. Pan Bóg tak naprawdę nie był mi potrzebny.  Każdy dzień przepełniony był lękiem, aby tego wszystkiego nie stracić, a moja modlitwa raczej obowiązkiem, aby rozgniewany Pan Bóg nie zesłał na mnie kary.  Powierzchownie, „na pokaz” bardzo szczęśliwa, a wewnątrz zgorzkniała, smutna, zalękniona, niepewna siebie, a więc stale żebrząca u innych o miłość i uznanie.

I nadszedł dzień kiedy miałam wrażenie, że moje życie się skończyło, że sięgnęłam dna i nie mam po co dalej żyć.

Mój mąż odszedł do innej kobiety, córka odrzucająca wiarę, dokonuje wyborów, które powoli niszczą jej zdrowie fizyczne i psychiczne.

A ja bezsilna, wreszcie po ludzku NIC nie mogłam…nie działała ani moja prośba, ani błaganie, ani rozpacz, ani krzyk, nawet moja, jak mi się wtedy wydawało wielka miłość była bezskuteczna.

I dopiero w tej swojej bezkresnej bezsilności potrafiłam dostrzec obecność Pana Boga. Czułam jak On mówi do mnie : „Położyłem dziś przed tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierz przeto życie, abyś żył …(Pwt, 30, 15-20).

To moje życiowe dno stało się początkiem mojego nawrócenia, które wciąż trwa i mam świadomość, że do końca moich dni na ziemi będę w tym procesie.

Wystarczyło powiedzieć Mu tak, a On troszczy się o wszystko. Przychodzi w drugim człowieku, w rekolekcjach, kursach, wspólnotach, w wydarzeniach i znakach każdego dnia i przede wszystkim w Słowie Bożym.

Oddaję Panu Bogu wszystko, każdą troskę, smutek, radość, złość i gniew, to że coś wiem, albo że wogółe nie mam pojęcia co zrobić.

To jest właśnie moje codzienne nawracanie, którego skutkiem jest radość i poczucie wolności.

Usłyszałam też na tegorocznych rekolekcjach, że nawracanie to stawanie się w relacjach jak Jezus. To też był bardzo trudny i bolesny proces umierania dla siebie i moich oczekiwań w kontekście relacji z mężem i córką. Pozwolić im podejmować decyzje, choćby prowadziły ich do upadku, towarzyszyć, mądrze kochać i przebaczać choćby bardzo ranili.  Stale czekać i wyglądać na drodze, jak miłosierny Ojciec to wyzwanie, które wciąż na nowo podejmuję.

Podsumowując, całkiem niedawno wierzyłam w Pana Boga, dziś wierzę Jemu i dzięki Jego łasce stale się nawracam.

Agnieszka

 

 

Chciałabym dać świadectwo tego, jak bardzo jesteśmy dla Boga ważni. To będzie historia  mojego nawrócenia. Zaczyna się banalnie. Jak większość takich historii. Wychowałam się w rodzinie wierzącej, zawsze byłam blisko Boga. Czynnie uczestniczyłam w życiu parafii. Wydawało mi się, że tak będzie już zawsze. Niestety. Zły zawsze znajdzie lukę, by pogubić człowiekowi drogi. I tak też się stało ze mną. Po studiach przyjechałam do Warszawy, zaczęłam tu pracę i swoje życie. Już wtedy spotykałam się z moim obecnym mężem. Niestety, w tamtym czasie nie był on osobą wierzącą. Na początku nie zwróciłam na to uwagi. Dla mnie oczywiste było, że do kościoła w niedzielę chodzić trzeba. Teraz wiem jednak, że byłam takim ziarnem rzuconym między chwasty. Łatwo było mnie w tamtym czasie wyrwać od Boga. Nawet nie wiem kiedy, zaczęłam się od Niego oddalać. Pochłonęło mnie życie w Warszawie. Świat mediów, możliwości jakie daje stolica. Łapałam się coraz to nowych zajęć, atrakcji. Zachłysnęłam się blichtrem stolicy. Na swojej drodze spotkałam też ludzi, którzy nie dość, że nie chodzili do kościoła, to jeszcze nie wierzyli, często na kościół narzekali. I tak to trwało kilka lat. Byłam całkowicie nieświadoma tego, co się ze mną dzieje. Dziś mówię, że to było tak, jakby ktoś nałożył na moje oczy jakąś mgłę. Byłam daleko od Boga, ale cały czas twierdziłam, że jestem osobą wierzącą. Nie  zauważałam, że tej mojej wiary już prawie nie ma. Przestałam nawet chodzić do kościoła. Na szczęście Pan Bóg o mnie nie zapomniał. Zaczęłam pomalutku zostawiać za sobą ludzi, którzy oddalali mnie od Boga. Czułam się zmęczona tym wszystkim. Poza tym zaczęłam zauważać, jaki ten świat brudny. Tam nie było radości, dobra – mimo że Ci wszyscy ludzie cieszyli się kolejnymi sukcesami. I nagle. Trochę jak u Hioba, zaczęłam tracić to, co mi bliskie. Grunt pod nogami mi się walił. Wciąż czuję tę pustkę w sercu i ścisk w żołądku. Koniec. W niedzielę postanowiłam nagle pójść do kościoła na mszę. Po takim długim czasie nie bycia tam. Nagle wszystko zaczęło się prostować. Pogodziłam się z bliskimi. Moje życie jest teraz zupełnie inne. Spokojne.
A.

 

Mając około dwudziestu lat, uczestnicząc we Mszy Świętej stojąc w kościele parafialnym pod chórem dotarła do mnie taka myśl „Andrzeju, tak często przychodzisz do Mnie, a Twoje życie się nie zmienia”. Zastanowiła mnie ta myśl i zapadła głęboko w sercu. Pomyślałem też, że to prawda. Po kilku dniach sąsiad, mój rówieśnik zaprosił mnie na drugi koniec Warszawy tj. do Marysina Wawerskiego, na spotkanie oazy, prowadzone przez ks. Romana Trzcińskiego. Pojechałem tam. Spotkania były w dolnym kościele i uczestniczyło w nich bardzo dużo osób. Urzekły mnie wspólnotowe modlitwy śpiewem i szczególnie piękne oblicza modlących się dziewcząt. Na spotkania oazowe w Marysinie przyjeżdżałem systematycznie. Systematycznie też Bóg leczył moje serce, budował moją wiarę. Z każdym spotkaniem rosło we mnie pragnienie przystąpienia do sakramentu pojednania, co też się dokonało. Powoli moje życie zaczęło się zmieniać. Tak rozpoczął się proces mojego nawracania, moja historia zbawienia.
Andrzej

 

Błogosławiony Pan, Bóg Izraela ..

Podczas ostatnich egzaminów na studiach odbyłam poruszająca mnie rozmowę z Księdzem wykładowcą. Dotyczyła drogi powołania. Sama uważałam, że nie jestem już w wieku powołaniowym, ale egzaminujący mnie Kapłan miał inne zdanie. Pomógł mi w ten sposób zmienić sposób postrzegania siebie. Po obronie i odebraniu dyplomu odkryłam w sercu ogromną tęsknotę za PANEM BOGIEM. Była ona bardzo delikatna, jakby PAN JEZUS pukał do drzwi mojego serca i czekał aż MU otworzę. Jednocześnie była niezwykle intensywna i trwała. Próbowałam rozeznać ten stan podczas spowiedzi świętych rozmawiając o tym z kapłanami. W odpowiedzi słyszałam zachętę do głębszej i częstszej modlitwy. Wtedy i tak dużo się modliłam, więc te zachęty przyjmowałam z niepokojem: jeszcze więcej, to jak mam łączyć pracę,  obowiązki i modlitwę … Postanowiłam wziąć sprawę we własne ręce. Natrafiłam na wspólnotę, której charyzmat łączył się z kierunkiem studiów, które skończyłam i  pojechałam na spotkanie. Była to wspólnota mająca swe korzenie w Odnowie w Duchu Świętym. Po spotkaniu już wiedziałam, że nie jest to miejsce dla mnie. I odpuściłam poszukiwania. Minęły 3-4 miesiące. Poszłam do spowiedzi do naszej katedry warszawsko-praskiej. W konfesjonale był Kapłan, który mnie nie znał. W pewnym momencie przerwał moją wypowiedź, spytał się o moje życie modlitewne i zachęcił, abym poszukała swojego miejsca w zakonie. Odpowiedziałam, że nie jest to miejsce dla mnie. W odpowiedzi usłyszałam: są jeszcze instytuty świeckie…Następnie powróciliśmy do spowiedzi. Byłam ogromnie poruszona słowami Kapłana. Po spowiedzi podeszłam do PANA JEZUSA w tabernakulum i powiedziałam w sercu: dałeś mi PANIE JEZU odpowiedź na pytanie, które tylko TY znałeś. Jeśli wierzę, że przez Kapłana, Ty udzielasz mi łaski odpuszczenia grzechów, to też ten dar powołania jest od Ciebie. I tak zaczęła się moja droga powołania do bycia osobą konsekrowaną żyjącą w świecie. I PAN JEZUS uczy mnie żyć charyzmatem mojej wspólnoty, czyli ofiarą i modlitwą w intencji kapłanów i o nowe powołania. Wielkie mi rzeczy mój PAN uczynił.

 

Zdjęcia i relacja z Seminarium Odnowy Wiary 2025:
https://diakoniamodlitwy.pl/2025/05/27/odbylo-sie-seminarium-odnowy-wiary-2025/